10 lipca 2020

Biała Wiedźma - Adam Zalewski

Drugie spotkanie z twórczością Adama Zalewskiego za mną. Drugie i tym razem już ostatnie. Nie wiem dlaczego sobie to robię i będąc czytelnikiem nie trawiącym, a wręcz posiadającym ostrą alergię na pisane przez Polaków powieści z fabułą osadzoną w USA, nadal po takie książki sięgam. Oczywiście i tu zdarzają się wyjątki od reguły i można trafić na naprawdę świetne tytuły (Dziewczyna ze snów Michał Gałwy i Cienie Nowego Orleanu Macieja Lewandowskiego), w których ta “amerykańskość” nie razi, jest jak najbardziej naturalna i wiarygodna na tyle, że można mieć wrażenie, że książka była pisana przez autora z USA, a nie naszego rodaka. Biała Wiedźma zdecydowanie do tych chlubnych wyjątków nie należy. I największą krzywdę tej książce zrobiło właśnie usilne zrobienie z niej AMERYKAŃSKIEJ powieści, w sumie zupełnie niepotrzebne - bo bez większych problemów historia mogłaby się rozgrywać w polskich realiach - wymagałaby jedynie kosmetycznych zmian. 

Mentalność polska jest jednak diametralnie różna od tej naszych kolegów zza oceanu, każdy naród posiada specyficzne i charakterystyczne dla swojego języka zwroty i sformułowania i kiedy ktoś próbuje się podszywać i udawać obcokrajowca to niestety, ale o końcowym sukcesie nie może być mowy. Czytając Białą Wiedźmę aż rzuca się w oczy i oczywiste jest, że Zalewski Amerykę zna jedynie z telewizji i książek, a jeśli nawet ją odwiedził to jedynie w celach turystycznych przez co miał szansę tylko pobieżnie poznać tamtejszą kulturę i społeczeństwo. Żeby wiarygodnie pisać o Ameryce i Amerykanach nie wystarczy zrobić sobie maraton Griswoldów i American Pie, czy zaznajomić się z całą twórczością pisarską Cobena. Biała Wiedźma to powieść tak strasznie polska, momentami ową polskością aż ociekająca, że zderzając to z akcją osadzoną w Stanach i postaciami z angielskobrzmiacymi imionami i nazwiskami i z dziada pradziada Amerykanami - całość wypada na przemian żenująco i komicznie, przy tym cały czas totalnie niewiarygodnie. Weźmy takie zdrobnienia - zabieg typowy dla naszego języka, a Zalewski w swojej AMERYKAŃSKIEJ powieści bombarduje nas nimi niemal na każdej stronie. Oczy krwawią od nagromadzenia tych wszystkich “kwiatuszków”, “niedźwiadków”, “wisienek”. Tu bohaterowie na “obiadek” jedzą “mięsko”, a na “śniadanko” “kawusię” przegryzają “chlebusiem” z “masełkiem”. Janusz i Grażyna - typowa amerykańska rodzina! No, tak, ale Janusza i Grażkę mielibyśmy w Polsce, a że tu jest Proszę Państwa AMERYKA to dostajemy kilku Johnów, kilku Jeffów i jeszcze parę innych osób, o identycznych imionach. I to wszystko wśród głównych bohaterów! Może gdyby autor zdecydował się na polskie realia to nie miałby problemu z wymyśleniem bardziej różnorodnych imion i każda postać nazywałaby się inaczej. Momentami trudno było załapać, o którego Jeffa akurat chodzi. Nie mogę również nie wspomnieć o Irys. Tak, dobrze napisałam i Wy dobrze widzicie - nie “Iris”, a spolszczone “Irys”. Naprawdę, nie zdziwiłabym się jakby, na którejś stronie i Karyna się trafiła.

Merytorycznością Zalewski także się nie popisał - w paru miejscach przydałby się lepszy (albo w ogóle jakikolwiek) research - bo to, że coś działa i jest zorganizowane w dany sposób w naszym kraju - nie oznacza, że i na całym świecie wygląda tak samo. I tak oto już na pierwszych stronach autor raczy nas takim tworem jak amerykański dwunastolatek chodzący do gimnazjum. Nie, w Stanach nie ma “gimnazjum” - jest jego odpowiednik, który nosi nazwę junior high school lub middle school, ale nie gimnazjum! To tylko jeden przykład, a w całej książce takich gaf jest dużo więcej.

Co do samej historii - tu o dziwo tragedii nie ma, a nawet jest całkiem nieźle. Pomimo sporej objętości (600 stron) pierwsze 3/4 książki zlatuje błyskawicznie - tak skutecznie wciąga. Zalewski potrafi stworzyć ciekawą, intrygująca, pełną tajemnic opowieść. Niestety w Białej Wiedźmie są zawarte jakby dwie książki. Pierwsza to naprawdę dobra (od strony fabularnej, na język i styl przymknijmy na chwilę oko) obyczajówka z rozbudowanym wątkiem kryminalnym. Natomiast ostatnie 150 stron to - tym bardziej biorąc pod uwagę, że autor zdążył już domknąć wszystkie wątki - jakby na siłę doklejona powieść grozy. Te dwie historie łączą praktycznie tylko te same postaci i lokalizacja - gdyby nie to - to mogłyby to być dwie odrębne powieści. Odniosłam wrażenie, że Zalewski nagle po napisaniu 450 stron obudził się, że przecież on chciał horror stworzyć i wymyślił nową historię z tymi samymi bohaterami i dodał jako kolejne rozdziały książki. Brak płynnego przejścia między tymi dwoma historiami w trakcie czytania szalenie rzuca się w oczy i powinno się Białą Wiedźmę rozdzielić i ostatecznie opublikować te dwie opowieści jako dwie różne książki. A najlepszym rozwiązaniem byłoby wpleść grozowe elementy z tej “dopisanej” części do głównej historii i tylko tę jedną wydać, bo nie ukrywam, że tak jak znaczną część Wiedźmy czytałam z ciekawością i ogólnie pomijając te pechowe spolszczenia - lekturę uważam za nawet w miarę udaną - tak przy końcówce już się męczyłam, nie mogłam doczekać się ostatniej strony i niektóre fragmenty tylko przelatywałam wzrokiem. Takie jakieś nijakie, toporne i wymuszone to wszystko się zrobiło.

Biała Wiedźma miała zadatki na bardzo dobrą powieść obyczajową łączącą w sobie elementy kryminału i grozy. Jednak kolejny już raz okazuje się, że sam pomysł i umiejętność poprowadzenia historii w ciekawy i wciągający sposób zdecydowanie za mało. Na przykładzie Wiedźmy doskonale widać jak poszczególne, drobne elementy takie jak m.in. znikomy research, nieadekwatny język powieści i poskąpienie na gruntownej redakcji tekstu potrafi negatywnie zaważyć na całościowym odbiorze książki, jak i samym procesie czytania, a tym samym czynność, która powinna być przyjemnością zamienić w festiwal męki i zażenowania.

Ocena: 2/5

Biała wiedźma - Adam Zalewski
Wydawnictwo: Red Horse
Ilość stron: 616
Data wydania: 30.10.2008

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz