Jest to książka, która absolutnie nie podlega ocenie. Bo jakie ma czytelnik prawo oceniać czyjeś wspomnienia i osobiste historie. Tym bardziej, że są to historie wyjątkowo traumatyczne i bolesne. Rozmówcy z Domu w butelce nie mieli dzieciństwa - oni mieli piekło. To osoby, które zbyt wcześnie musiały dorosnąć, które były rodzicami dla swoich matek i ojców i opiekunami dla młodszego rodzeństwa. Zamiast korzystać z dzieciństwa - bawić się na podwórku z przyjaciółmi, wychodzić do kina - pilnowali rodziców by Ci będąc pijanymi do nieprzytomności nie zrobili sobie jakiejś krzywdy. Zamiast uczyć się i odrabiać lekcje ogarniali dom, przygotowywali posiłki dla młodszej siostry i brata. Żadne dziecko nie zasłużyło na taki los, jaki spotkał bohaterów książki. To niewyobrażalnie ciężka, bolesna i poruszająca pozycja. Jeśli ktoś nadal uważa, że problem alkoholizmu dotyka tylko patologiczne rodziny, to po lekturze tego tytułu zmieni swoje błędne myślenie. Autorki dobrały osoby DDA z różnych warstw społecznych, różnych orientacji, zamieszkałych i na wsiach i w miastach wojewódzkich, dzieci z ubogich wielodzietnych rodzin, gdzie rodzice żyją z zasiłków - jak i córki i synowie lekarzy ordynatorów z trzema specjalizacjami czy psychologów. Niemal wszyscy DDA z „Domu w butelce” to perfekcjoniści i pedanci, muszący mieć wszystko pod kontrolą. Nad wyraz często również podkreślają, że potrzebują ciągle czuć się pomocni, akceptowani przez otoczenie. Po piekielnie trudnych i wymagających, dewastujących emocjonalnie trwających latami terapiach niektórzy z nich w dorosłym życiu wyszli na prostą - skończyli studia, założyli rodziny, realizują się zawodowo, innym, mimo prób, niestety się nie udało i nadal siedzą w bagnie alkoholizmu i przemocy.
Trudna i przejmująca, ale bardzo potrzebna książka, gdyż mam wrażenie, że o ile coraz więcej i bardziej otwarcie mówi się o różnych trudnościach, zaburzeniach i chorobach psychicznych czy rodzinach dysfunkcyjnych, to DDA nadal jest tematem tabu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz